Moja córka uwielbia brokat. Wykorzystuje go przy każdej okazji i bez okazji, czasem ot tak, żeby stworzyć podniosły nastrój w domu. Czasem nawet po tym posprząta…
Małe, świecące drobinki brokatu nadają się zarówno do samodzielnego wykorzystania, jak i ozdabiania innych prac. U nas w domu zapadła decyzja:
– Mamusiu, skoro mamy tak dużo różnych kolorów to zróbmy tęczę.
Nie wiem, co takiego magicznego jest w tęczy, ale produkujemy ją ze wszystkich dostępnych produktów. Kredki, farby, plastelina, bibuła… przyszła pora i na brokat.
Zrobienie brokatowej tęczy jest dziecinnie proste – bierzemy klej, rysujemy łuk, zasypujemy go brokatem, zsypujemy nadmiar i… powtarzamy czynność jeszcze sześć razy.
No dobra, tak robią dorośli, kiedy robi to dziecko, sprawa jest trochę bardziej skomplikowana. Przede wszystkim wiadomo, że dziecku nie wyjdzie całkiem równo. W końcu to dziecko. Na szczęście zawsze jest szansa na drobne poprawki. Jeśli klej rozsmaruje się tam, gdzie nie powinien, a to niestety widać dopiero po zasypaniu go brokatem, wystarczy poczekać, aż wyschnie i zdrapać nadmiar brokatu. My używałyśmy do tego patyczka do szaszłyków, działa rewelacyjnie i nie jest zbyt ostry. Jeśli gdzieś zabrakło kleju, też używałyśmy patyczka do szaszłyków. Nieostrą końcówką można próbować dokładać brakujące kawałki kleju, czasem nawet się udaje 😉 Nasz klej w sztyfcie ma tę zaletę, że łatwo się rozsmarowuje, nie zostawia po sobie grudek, i nie zasycha w błyskawicznym tempie. Tak, to wbrew pozorom nie wada – dzieci mają swój rytm pracy, rzadko kiedy szybki. Patrzyłam na moją córkę i w myślach błogosławiłam ten klej właśnie za to, że na nią czekał. Oczywiście nie zakręcała za każdym razem, odrzucała na stół i tyle, przeleżał w sumie z godzinę niezakręcony i nic nie stracił ze swoich właściwości.
Przy smarowaniu klejem kolejnych łuków do sztyftu przyklejały się drobinki brokatu z poprzednich kolorów. Na to jest prosta rada, wycieramy klej o czystą kartkę. Chusteczka do nosa raczej się do tego celu nie nadaje, może się do kleju… przykleić.
Brokat, chociaż sypki, ma zdolność przyczepiania się praktycznie do wszystkiego, także do nieposmarowanego klejem papieru. Jeśli nie uda się go zdmuchnąć, a nie zawsze się udaje, można go zdjąć np. papierowym ręcznikiem.
Kolorowy brokat można wykorzystać w każdym zajęciu plastycznym.
Używanie brokatu Fiorello jest niezwykle wygodne dzięki pojemniczkom przypominającym… solniczki. Teoretycznie powinno to gwarantować, że brokat trafi tam, gdzie powinien, ale wiadomo, dzieci to dzieci. Nie wiem, jak moja córka to robiła, ale ręce miała regularnie zasypane brokatem. Nie wykluczam, że było to celowe działanie…
– Mamusiu, tego brokatu z rąk już nie potrzebuję, mogę z nim zrobić, co chcę?
– Jasne – odpowiadałam, przyznaję, nieco ryzykancko.
Pierwszą partię wtarła w twarz, drugą we włosy, trzecią w bluzkę…
– Mamusiu, widać coś?
– We włosach mało, na bluzce najwięcej.
Nietrudno zgadnąć, że we włosy poszły wszystkie kolejne resztki. A włosy moje dziecko ma naprawdę długie! Nie, nie przeszkadza mi to, sypki brokat jest bezpieczną i niekłopotliwą zabawką. Z włosów można go wytrzepać lub wyczesać zwykłym grzebieniem. Odkurzacz radzi sobie z nim bez trudu. Po zabawie nie tylko dziecko i stół, także krzesło i podłoga były w brokacie. Nie wiem, jakim cudem, ale ja też.
– Ten pomarańczowy to ci jakoś kiepsko wyszedł.
– Mamusiu, nie widzisz, że pomarańczowy to jest inny brokat?! Inny gatunek w ogóle, on jest taki drobny, mniej się świeci i bardziej przypomina świecący piasek niż brokat. I trudniej go przykleić.
Sprawdziłam – faktycznie tak jest. Swoją drogą – wyłapała to już w pierwszych chwilach zabawy – ekspertka od brokatu… Niemniej jednak uspokajam, oba rodzaje brokatu dają się przykleić. Ten drobniejszy wymaga odrobinę większej wprawy, przyjdzie z czasem 😉
Propozycję zabawy przygotowała Ania